In Podróże Polska Pomysł na weekend

Nie śmiej się dziadku z czyjegoś przypadku czyli wizyta w Ojcowskim Parku Narodowym

"Nie śmiej się dziadku z czyjegoś przypadku. Dziadek się śmiał i to samo miał..." Na całe szczęście nie całkiem to samo...
Chciałabym Wam opowiedzieć pewną historię. Historię wyjątkową, bo z życia wziętą. Chciałoby się rzec opartą na faktach, a żeby podkreślić rzeczywistość tych faktów, należałoby użyć sformułowania faktach autentycznych. Bohaterem tej opowieści jest Człowiek, jego rodzina i znajomi. 
Tego dnia nic nie zapowiadało, że Człowieka spotka coś co nie przydarzyło mu się jeszcze nigdy w życiu. Wręcz Człowiek zawsze śmiał się w głos ze swojego męża, że tylko on ma szczęście do takich wypadków...
Całe serce Człowieka kocha Kraków prawie tak samo jak Wrocław! I chcąc połączyć wizytę w   ulubionym mieście Człowieka razem z pobytem na łonie natury a przy tej okazji uczcić ważną rocznicę, postanowiono wybrać się na teren Ojcowskiego Parku Narodowego. A jakże! Latorośl Człowieka nie miała jeszcze okazji odwiedzić tego zakątka Polski, a i Oni jakoś ostatnio nie zapuszczali się w tamte rejony. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że będzie to cudowny weekend. Doborowe towarzystwo, ciekawa okolica, piękna pogoda, rocznica ślubu. I przez to ich czujność została uśpiona... Tiaaaa...
W podróż wyruszyli już w piątek po pracy. Nie chcieli tracić nic z kolejnego dnia. Sobota miała być w całości przeznaczona na podziwianie widoków z perspektywy jednośladu. To przecież całkiem miła odmiana, bo nie trzeba słuchać "Mamo! Nogi mnie bolą!" albo "Mamo! Chcę na rączki!" jak to się może zdarzyć podczas spacerów (Ich Mała Podróżniczka czym starsza tym robi się bardziej wygodnicka i nie chce już tak dziarsko maszerować jak to było wtedy kiedy dopiero co nauczyła się chodzić - znacie to?). Jedyne co należało robić to pedałować i trzymać równowagę a w razie konieczności nieco wysilić palce prawej lub lewej dłoni by zmienić przerzutki, ewentualnie zahamować. A dodatkowo delektować się okolicą, której przecież nie ma się na codzień. Proste prawda? A jednak nie... 
Początkowo trasa była niewymagająca - asfalt, z dala od głównej drogi. Jak się okazało, to była tylko rozgrzewka przed kilkukilometrowym podjazdem pod górkę (nie, nie w wersji extreme, tylko very soft, ale dla niedzielnych rowerzystów takich jak Człowiek to był wyczyn). Po drodze bohaterowie zrobili sobie przerwę na małe co nieco. Nawet w najśmielszych snach Człowiek nie podejrzewał, że już za chwilę dopadnie go klątwa. Klątwa, która wcześniej była zarezerwowana dla Człowiekowego męża. 
Kto pamięta smak oranżady w szklanej butelce z lat dzieciństwa łapka w górę!

KIEDYŚ:
1. Jakieś 7 lat temu pewnego pięknego wieczora, w miejscu gdzie gościli sami panowie i jeden kawaler (i nie był to mąż Człowieka) Jego mężowi przytrafił się wypadek. Jaki? A no taki, że efektem było zwichnięcie barkowo-obojczykowe i podwójna operacja przy pełnej narkozie. A co tam. Jedynie 6 miesięcy na zwolnieniu lekarskim, podczas gdy Człowiek musiał chodzić do (znienawidzonej wtedy) pracy. 
2. Jakieś 2 lata wstecz, mąż Człowieka znów uległ wypadkowi, ale żeby nie nadwyrężać za bardzo barku i obojczyka, upadł na łokieć i pękł sobie kość (i zgadnijcie na czyim jechał rowerze - dla podpowiedzi dodam, że kawalera sprzed kilku lat, który był także inicjatorem tej wycieczki). Kolejne 2 miesiące na zwolnieniu lekarskim... 
I jak tu nie śmiać się z męża, że takie rzeczy to tylko jemu się mogą zdarzyć i to w tej samej ręce.
Ale, że czas leczy rany (dosłownie i w przenośni) nikt z Bohaterów nie pamiętał o tych jakże brzemiennych wtedy w skutkach wydarzeniach. 
* * *
Po męczącej jeździe pod górkę, przyszedł czas na nagrodę - jazdę z górki. Człowiek beztrosko rozgląda się na prawo i lewo, cieszy się jak myszka na widok sera, włos rozwiany dodaje uroku całej scenerii, od czasu do czasu trzeba wypluć jakąś muchę która wpadła do paszczy z powodu zbyt szerokiego uśmiechu. Nie zwraca się uwagi na taki niuans jak prędkość, a już tymbardziej nie pamięta się co się przydarzyło mężowi ileś tam lat wstecz. Liczy się tylko tu i teraz. Prędkość zaczyna rosnąć, do oczu napływają łzy (od wiatru), przy rozglądaniu się na prawo i lewo krajobraz się rozmazuje. Nagle Człowiek zdaje sobie sprawę, że chyba należy troszkę zwolnić. Oj tak! Ale po drodze asfalt zmienia się w drogę pełną kamieni i żwiru (Nie! Nie jest to kostka brukowa! To najprawdziwsze, ostre kamienie, mniejsze i większe i jeszcze więcej żwiru). Tutaj już serce zaczyna bić coraz szybciej, a mózg zdaje się przyciągać jak magnes wizję spotkania z wyboistym podłożem, która prawieże majaczy na horyzoncie. Człowiek, już dość mocno spanikowany. pulsacyjnie naciska hamulce, raz przedni, raz tylni, ale w pewnym momencie coś nie pykło i człowiek nie pamięta co. Ale wtedy było już za późno. Efektem był spektakularny ślizg lewym bokiem człowieczego ciała po tych mniejszych i większych kamieniach i żwirze. Oszołomiony Człowiek zaczął krzyczeć najgłośniej jak potrafił, byleby usłyszał go ktoś z pozostałych uczestników wycieczki mniej więcej tak: "KRZYSZTOOOOOOOOOOOOOOOOOF! RATUNKUUUUU!" i tak kilka razy. Bezskutecznie. To co robi w takiej sytuacji Człowiek? No przecież, że chojraczy i zbiera się! Wstaje na nogi, by już po 3 krokach zobaczyć gwiazdki przed oczami i wrócić do punktu wyjścia, tj. legnąć na tym wyboistym podłożu i czekać pokornie aż zjawią się posiłki. 
Zjawiły się, łącznie z dzieckiem Człowieka, które to nie szczędziło łez i buziaczków poszkodowanemu osobnikowi widząc wielkość obrażeń (wcale nie aż takich wielkich, ale jednak).
Człowiek z małżonkiem swym w efekcie tej brawurowej jazdy spędził 5 godzin w krakowskim szpitalu na SOR, by dowiedzieć się, że brak możliwości poruszania kończyną górną lewą (tą którą przecież człowiek pisze, bo jest leworęczny) to nic poważnego, tylko stłuczenie i skręcenie, będzie boleć do kilku tygodni, ma się goić na sucho i do widzenia! Jako, że druga ręka sprawa w pełni, zalecono znieczulenie (lekarz pokazał wymowny gest przypominający podnoszenie kieliszka do ust) z czego człowiek miał zamiar skorzystać, po całym dniu wrażeń i emocji. 
Człowiek się śmiał ze swojego męża po to by za jakiś czas spotkało go to samo. Właściwie to nie to samo, bo Człowiek nie potrafi tak upaść, żeby choć tydzień spędzić na zwolnieniu a co dopiero 6 miesięcy. Ale za to zadrapania i siniaki Człowieka nie mają sobie równych!
W ten sposób Człowiek przyspieszył zaplanowaną na kolejny dzień wycieczkę do Krakowa... 
Jak myślicie, kto był tym Człowiekiem? (dla podpowiedzi zdjęcie) 
Aktualnie oprócz zadrapań Człowiek ma jeszcze ogromne siniaki w kolorach tęczy

Na koniec jeszcze raz powtórzę : "Nie śmiej się dziadku z czyjegoś przypadku. Dziadek się śmiał i to samo miał..."

PS. Wycieczka  po Ojcowskim Parku Narodowym jak najbardziej udana! Sami zobaczcie!
Czyżby druga Anja Rubik? 












Podobne wpisy

10 komentarze:

  1. Primo - to jest tragiczna historia, a ja się śmiałam jak głupek, przepraszam serdecznie za to!
    Sekundo - Zgadzam się w 100% nie śmiej się dziadku z czyjegoś przypadku! Nie raz mnie taka historyjka spotkała!
    Tertio- Mała podróżniczka to zdecydowania przyszła Ania Rubik! 100%.
    I po ostatnie, Ta najmniejsza podróżniczka to słodziak 100%:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam tragiczna! :) Właśnie wcale nie, może trochę bolesna, ale tylko dla Człowieka, bohaterki historii. Matka musiała się śmiać nawet świeżo po upadku żeby się dzieci nie zraziły do rowerów!

      Usuń
  2. Ty na SOR z ręka, a moje pierwsze wyczekiwane wakacje z dziećmi skończyły się powrotem po 1 dniu do domu bo synek się rozchorowal. Byliśmy w szpitalu bo wysoka gorączka która nie ruszala z miejsca i lekarz nam polecił powrót do domu i kontrolę u pediatry. Miało być 7 pięknych dni na Kaszubach, a był jeden z gorączka w tle... Moje dzieci nie dadzą nam odpocząć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co Ty? Zdrowie jest najważniejsze, szczególnie milusińskich, ale że ze szpitala Was odesłali do pediatry to dziwne..

      Usuń
  3. trochę kiepsko się ta przygoda z rowerem skończyła , ale szczęście w nieszczęściu że bez większego uszczerbku na zdrowiu (wiadomo że nie do śmiechu bo boli), ale na drugi raz trzeba mieć głowę na karku jest nauczka "nie śmiej się dziadku..."tylko pewno Hania mały szok przeżyła , ale jej łezki wyleczyły twoje rany

    OdpowiedzUsuń
  4. E tam Ilonko, ile jeszcze przed nami przygód! Już planuję kolejną wycieczkę z przygodami :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej... to zdjęcie, gdzie jesteś cała podrapana jest takie smutne :( Ale cóż, tutaj sprawdza się to przysłowie, które kilka razy powtórzyłaś w swoim wpisie i najwidoczniej należy o nim pamiętać! A nam - czytelnikom - pozostaje tylko uczyć się na przypadkach osób bardziej doświadczonych :D W każdym razie z tego co widzę to mieliście piękne widoki. Szczególnie podoba mi się to zdjęcie, gdzie Twoja Latorośl pozuje niczym najpiękniejsza tapmadl :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Za to na pewno będziecie wspominać wycieczkę jak żadną inną, chyba że historia znowu się powtórzy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMG! Mam nadzieję, że się nie powtórzy! Tfu, tfu! :)

      Usuń
  7. To się nazywa wycieczka! Na szczęście Kraków u mnie to muzeum sztuki czy wystawa. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawienie komentarza :) Jeżeli posiadasz bloga chętnię do Ciebie zajrzę, a jeżeli spodobał Ci się mój blog będę wdzięczna za obserwację! :)