„Dryń, dryń!” Słyszę jakiś dźwięk
jakby przez ścianę. Ale jest coraz głośniejszy i chyba się do mnie zbliża, a
już z pewnością do moich uszu. Coś uporczywie próbuje wyrwać mnie ze snu. Nie!
Tylko nie teraz, kiedy akurat moja stopa stanęła na rozgrzanym piasku, gdzieś
daleko na rajskiej wyspie. Zaciskam mocniej oczy. Może uda mi się jeszcze
wrócić do tego momentu i dośnię do końca mój sen...
„Dryyyyyń!” Tego już za
wiele! Co to ma znaczyć? Nie przestawiłam budzika? Przecież dopiero co zamknęłam
oczy. Po omacku szukam telefonu, żeby włączyć drzemkę. 5 minut, jeszcze tylko 5
minut. Szybko, szybciutko… Ale jednak próbuję otworzyć jedno oko, tylko słabo
mi idzie. Czuję piasek pod powiekami. Obiecuję sobie, że nie będę więcej czytać
książek do późna! W końcu udało mi się spojrzeć na zegarek. ŻE CO? 6.15? Jeden
rzut oka podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Wyskakuję z łóżka jak
oparzona. No to się chyba dziś spóźnię do pracy… Nie ma czasu, nie ma czasu,
nie ma czasu – tylko na tym potrafię się teraz skupić, ale po 3 sekundach
przychodzi otrzeźwienie, bo przecież ubrania nieprzygotowane i niewyprasowane.
Ok! Idę do szafy, otwieram i siadam przed nią. Mijają minuty. Długie cenne
minuty, a ja nie wiem w co się ubrać. Gdzie jest ta bluzka? Gdzie ona jest?! Moja
kolejna obietnica dzisiejszego poranka dotyczyła przygotowywania stroju
wieczorem. Bluzka! Jest! Widzę ją! Dobrze, że była na wieszaku i nie będę
musiała jej prasować. Szybko się ubieram i zaglądam do szafy Hani. Tu już nie
pozwalam sobie na stratę czasu tylko bez zastanowienia kompletuję stój. Ryzykuję
dużo bo przygotowałam spodnie a nie sukienkę, czy spódniczkę. I przyszedł czas
na pobudkę córeczki. Głaskanie po policzku, gilgotanie w stopy, podgryzanie w
żeberka – to tylko część sposobów jakie wykorzystuję do budzenia mojego
dziecka. Ale nie zawsze działają. I tym razem tak było. Nie pozostało nic
innego jak zacząć Ją ubierać na śpiąco. Oczka zamknięte, ale rączki same idą do
góry czując, że Ją ubieram. Staram się nie denerwować, mimo nieubłagalnie
płynących minut. Czym bliżej godziny wyjścia, tym czas leci szybciej. W końcu
Hania otwiera oczy. Szybkie przytulasy na dzień dobry, kakao do wypicia i do
wyjścia. I całe szczęście, że dziś obyło się bez awantury, że nie ma
spódniczki. Uffff… Niestety zabrakło czasu na makijaż, ale nie szkodzi.
Lusterko w aucie powinno wystarczyć, a poprawki naniosę w pracy w łazience.
Udało się dotrzeć do pracy na
czas. Kolejny raz wygrałam wyścig z czasem!
A jak wyglądają Wasze poranki z
dzieckiem/dziećmi?
A artykuł możecie przeczytać również na stronie
e-szkrab.pl, z którą od jakiegoś czasu współpracuję.
Moje poranki? Miałcząca Michalina i wołająca o śniadanie starsza córka. Ogólnie dom wariatów...
OdpowiedzUsuń