Ja uważam się za osobę dość
spontaniczną, czego już kilkukrotnie dałam wyraz (z pewnością tutaj <klik> znajdziecie potwierdzenie). Lubię
ten dreszczyk emocji, niepewność co będzie, trwające poszukiwania. Człowiek (w
sensie ja) jednak szuka wrażeń i oderwania od codzienności i rutyny. A jak
jeszcze coś człowieka po drodze spotka (i nie mam tutaj na myśli biegunki,
tylko jakąś przygodę) to zaczyna się stan dość niebezpieczny, żeby nie
powiedzieć uzależniający. Oj tak! I dziś właśnie mam dwa Was BOMBĘ! Znalazłam
kogoś, kogo z pewnością można nazwać podróżniczym narkomanem. Normalnie
dziewczyna jak zaczęła tak nie może skończyć. I z tego wszystkiego postanowiła
jechać żukiem (takim
samochodem, co to były modne na początku lat dziewięćdziesiątych, a i do tej
pory można je czasem spotkać w wiejskich remizach jako auta OSP) do...? No właśnie gdzie?!?
Ilona: Aniko! Zareklamowałam Cię już jako uzależnioną od podróży.
Zdradź nam jeszcze kilka słów o Tobie.
Anika: Jestem z Kutna, ale studiowałam w
Poznaniu gospodarkę przestrzenną. Zaraz po ukończeniu studiów wyjechałam do
Chin i tam pracowałam 1.5 roku. Po tym czasie wydarzyła się love
story, opuściłam Chiny planując z chłopakiem, że wrócimy tam razem, ale do
dzisiaj mieszkamy w Hiszpanii. W Hiszpanii jest ciężko znaleźć pracę, więc
postanowiłam otworzyć własny biznes i sprzedawać chińskie telefony Xiaomi
online. Biznes mnie bardzo kręci. W ostatnim czasie zaczęłam też pisać swojego
bloga, którego prowadzenie sprawia mi ogromną radość. Mam 27 lat i staram się,
żeby ukształtować swoje życie tak, abym nigdy nie żałowała, że w młodości
czegoś nie zrobiłam.
I.: A skąd zamiłowanie do podróży?
A.: To chyba z powodu wyjazdu na
Erasmusa. Spędziłam tam wspaniałe chwile a przecież mogłam nie podjąć takiej
decyzji i nigdy na niego nie wyjechać. Mogłam ten jeden semestr zostać w
Poznaniu studiując na uniwersytecie macierzystym. Zdałam sobie sprawę jak wiele
mogłam stracić nie wyjeżdżając na niego. Stwierdziłam, że nie chcę więcej
tracić życia na siedzenie na tyłku. Podróże sprawiają, że czuję, że żyję
i mam wrażenie, że jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem.
Spędziłam 5 miesięcy w Turcji. I niczego nie żałuję.
W mieście, gdzie znajdował się mój uniwersytet, Konya, w ciągu całego
Erasmusa spędziłam niecały miesiąc za sprawą profesora, który wręcz namawiał
mnie, żeby nie przychodziła na zajęcia. A co z resztą czasu? Podróżowałam ze
znajomymi auto stopem i spałam u znajomych znajomych i używałam strony
couchsurfing. Zwiedziłam połowę Turcji. To jeden z najpiękniejszych krajów,
które widziałam.
I.: Czyli byłaś 5 miesięcy w Turcji, mieszkasz w Hiszpanii. A co z
tymi Chinami…?
A.: Pracowałam tam półtora roku. Ten czas totalnie wywrócił moje plany
życiowe do góry nogami. Nie chodzi tutaj o piękno miejsca, ale o emocje i
wszystko, co się tam wydarzyło. Mam tam wciąż świetnych znajomych i wspaniałe
wspomnienia. Poznałam tam zresztą mojego obecnego chłopaka i tez właśnie z jego
powodu nie mieszkam teraz w Chinach, ale Hiszpanii.
I.: I jeszcze Ci mało tych wojaży po świecie?!
A.: (śmiech) Nic nie dzieje się bez przyczyny. Jesienią 2016
roku Israel (mój chłopak) dowiedział się o Mongol Rally.
Social media nie mają granic! Facebook powiedział nam o tym ciekawym
wydarzeniu. Gdy poczytałam sobie o tym trochę więcej, zwyczajnie zaniemówiłam z
wrażenia. Pewnego wieczora zaczęliśmy
oglądać filmy na YouTube z poprzednich edycji imprezy. Nie spodziewaliśmy
się, że widoki w Tadżykistanie albo Uzbekistanie są tak wspaniałe. Poziom ekscytacji był tak wysoki, że wywołał bezsenność. Po 3 miesiącach
Israel powiedział mi, że zapisał nas i musimy szukać odpowiedniego auta na wyprawę...
I.: Mongol Rally? Co to właściwie jest? Na czym to polega?
A.: To przygoda pojazdem, zaczynająca się w Londynie i kończąca w
rosyjskim mieście Ułan Ude, tuż nad Mongolią. Ma to trwać 7 tygodni.
Są 3 zasady:
- · Samochód musi być gruchotem, stary i słaby.
- · Jesteśmy zdani tylko na siebie. Nie mamy wsparcia od organizatora. O wizy, ubezpieczenia i inne tego typu sprawy aplikujemy we własnym zakresie. Jeśli będziemy mieć problemy zarówno podczas organizacji, jak i w trasie, będziemy musieli sami je rozwiązać.
- · Jesteśmy zobowiązani zebrać co najmniej 1000 funtów na cel charytatywny.
I.: Ty i Twój chłopak wybieracie się sami w taką eskapadę?
A.: Israel i ja to już dwójka, ale mając
dużego żuka zaproponowałam, żeby wziąć kogoś jeszcze.
Szukałam kogoś na specjalnej
grupie utworzonej przez Mongol Rally. Jest to grupa stworzona w celu
znalezienia współpodróżujących w tej przygodzie. Zgłaszało się
mnóstwo osób, chcących dołączyć do naszego żuka - strażackiego pojazdu. Ostatecznie
wybraliśmy Joseph’a z USA i Briony z Australii. Jedna
rozmowa na Skypie i dalej, jedziemy!
Oto nasza krótka historia.
Joseph i Briony również nie znają siebie w realu. Znamy się tylko
online.
I.: Podróż żukiem do Mongolii oddalonej od Polski jedynie 5700 km. WOW! A skąd pomysł na takie auto?
A.: Dzięki Bogu mamy żuka a nie malucha
:D Ulubiony polski samochód mojego chłopaka to maluch i dlatego też była
to jego pierwsza propozycja.
-Kochanie, zwariowałeś?
Przecież ludzie w Polsce boją się tym samochodem jechać z miasta do miasta, a
ty chcesz jechać nim do Mongolii?! Wybierzmy coś większego. Maluch na 7 tygodni
będzie męczący i jak już mamy zacząć tę przygodę to fajnie byłoby ją skończyć!
Zrezygnował z tego pomysłu, ale
po pewnym czasie zakochał się w strażackim Żuku…I oto mamy! 24-letni
komunistyczny, strażacki pojazd, w którym sprzedawano kiełbaski
I.: Rozumiem, że Wasz team się jakoś nazywa…?
A.: (śmiech) No raczej. Polish
my sausage - to nasza
nazwa. To nasz wspólny pomysł, tj. mój i Briony. Jak oczywiście wiadomo
Żuk to polski samochód. Co ciekawe polish ma po angielsku nie tylko
znaczenie-polski. Oznacza to również polerować. Głosowałam, aby Polish coś (czyli równoznacznie:
polski i wypolerować coś), było w naszej nazwie :D
Briony powiedziała: Polish my sausage [sausage– kiełbaska] !
Cóż… W samochodzie sprzedawano
kiedyś kiełbaski!
Od razu pokochaliśmy tę nazwę!
:)
Nazwa jest do dobrowolnej
interpretacji i właśnie o to nam chodziło – żeby było śmiesznie.
I.: Za co jesteś odpowiedzialna w swoim teamie?
A.: Nie mamy wyznaczonych specjalnych
zadań. Ja z Israelem przygotowujemy samochód, a może i ja nawet trochę
bardziej, bo w Polsce nie mam bariery językowej. Wszyscy kontaktujemy się z
potencjalnymi sponsorami, mediami, aby zyskać jak największy rozgłos. Każdy
troszczy się o własne wizy z osobna.
I.: Czasu coraz mniej, prawda?
A.: Nie jest źle ale emocji nie brakuje. Ostatnio zadzwonił do mnie
mój kuzyn, którego mianowałam naczelnym kierowcą naszej „kiełbaski” podczas
mojej nieobecności w Polsce z informacją, że ŻUK SIĘ POPSUŁ. Już mieliśmy
kupować nowe, stare auto, ale wszystko dobrze się skończyło, udało się wymienić
część i pojedziemy żukiem do Mongolii. Mamy też opóźnienie z wizami z Mongolii,
bo mają specjalne wymogi co do firm kurierskich i ta którą my wybraliśmy im
jednak nie odpowiada… Ale jesteśmy dobrej myśli – musimy zdążyć i tyle!
I.: Pozostaje
mi w takim razie życzyć powodzenia. Ale jeszcze zanim to nastąpi to zdradź nam
jeszcze Twoje największe marzenie…
A.: Mieszkałam 2 lata w Azji i bardzo
mi się za nią tęskni. Bardzo chciałabym tam jeszcze wrócić. Marzę, żebym mogła
z moim chłopakiem podróżować i mieszkać, co miesiąc w innym kraju (do tego
potrzebuję dobrze prosperującego biznesu, nad czym aktualnie pracuję). W czasie
wolnym byłabym zaskakiwana ludźmi, kulturą i miejscem każdego dnia. Radość
sprawiałoby mi również pisanie o tym na moim blogu travelanika.com
I.: Dziękuję Ci bardzo za tę porcję informacji i motywacji i na
koniec jeszcze raz życzę powodzenia!
A.: Bardzo mi miło, że mogłam z Tobą porozmawiać. Rzeczywiście jestem
uzależniona od podróży. Mam nadzieję, że pokazałam innym, że można. A jeśli
okaże się, że jestem dla kogoś inspiracją to moja radość i motywacja do
dalszego działania będą jeszcze większe.
I jak wam się podobał mój dziennikarski debiut? Jednak mnie ciągnie w tę stronę. Nie wiem czy wiecie, ale moim marzeniem przez całe LO były studia dziennikarskie. Życie napisało mi jednak inny scenariusz. Ale na szczęście ockęłam się z letargu, dałam sobie liścia w pysk i zaczęłam pisać bloga! A jak! Lepiej późno niż później.
Super inicjatywa! Ja czytałam już gdzieś o tej akcji i nawet o tym polskim zespole słyszałam! Też mam smykałkę do podróżowania i też bym chętnie podróżowała cały rok, ale cóż - na razie muszę jeszcze na taką możliwość poczekać!
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia w rozwoju Twojej dziennikarskiej kariery i mam nadzieję, że już niedługo ukażą się nowe wywiady!:)
Do odważnych świat należy! Życzę udanej wyprawy!
OdpowiedzUsuńBardzo sympatyczny wywiad. Mogłam prawie poczuć emocje, związane z wyprawą Aniki.
OdpowiedzUsuńI to jest pomysł na podróż! Widać niesamowitą pasję.
OdpowiedzUsuńJejku! Jaka z Ciebie świetna dziennikarka i to przeprowadzałaś wywiad z taką inspirującą osobą! Anika zwiedziła już kawał świata :) Sama bym tak chciała. Ale z tego co widzę, teraz jest bardzo dużo możliwości na podróżowanie - wymiany studenckie, wolontariatu. Świat stoi przed nami otworem! 😁
OdpowiedzUsuń